Z cyklu: Pogrzeb w magazynie – Co się okazało?, cz. 2
W poprzednim blogu opisywałam wędrówkę zegarków kopertowych z Niemiec do Albanii. Tym razem omówię podróż pelikena. Jego wędrowanie obejmuje trzy kontynenty: azjatycki, amerykański i europejski, w trakcie których przeżywa mnóstwo powikłanych przygód, niczym nasz rodzimy Koziołek Matołek, by wreszcie znaleźć się w kolekcji mordwińskiej naszego muzeum, gdzie początkowo został opisany jako element tradycyjnej kultury Mordwy. Już sam skomplikowany opis tej wędrówki wskazuje, że mamy do czynienia z czymś, co w języku antropologicznym klasyfikujemy jako przykład „globalnego przepływu”.
Czym jest peliken? Osoba, która podarowała nam ten przedmiot w 1999 roku, opisała go jako fetysz ludu mordwińskiego, grupy Moksza. O ludzie tym pisałam już w jednym z poprzednich blogów. pt. „Mordwini i ich magiczne stroje”. W tym roku zaczęłam bliżej przyglądać się i opisywać ten zespół zabytków, stąd też kolejne spostrzeżenia na jego temat. Zespół mordwiński składa się przede wszystkim z arcyciekawych strojów, ale pośród nich znalazła się też figurka rzeźbiona w kości zwierzęcej, o charakterystycznym kształcie siedzącej, uśmiechniętej postaci z wydatnym brzuszkiem. Na pierwszy rzut oka przypomina figurki inuickie. Niewiele wspólnego, natomiast, wydała mi się mieć z kulturą obszaru Niziny Ocko-Dońskiej czy Wyżyny Nadwołżańskiej w Rosji, który zamieszkują Mordwini.
Nazwa peliken, w języku polskim kojarzy się z pelikanem, jednak to tylko podobieństwo dźwiękowe. Jest to bowiem słowo czukockie i oznacza „rozdęty brzuch”. No to mamy pierwszy trop. Jednak sprawa się komplikuje, gdy dowiadujemy się o Billikenie, którego graficzną postać opatentowała w roku 1909 amerykańska rysowniczka Florence Pretz z Kansas City. Twierdziła, że ujrzała tę postać we śnie, jednak w rzeczywistości zainspirowała ją w podróży do Japonii postać Hoteiu, zwanego też Śmiejącym się Buddą, jednym z szacownych Siedmiu Bogów Szczęścia – ważnych postaci tradycyjnej kultury Japonii.
Florence Pretz określiła swoją figurkę „Bogiem rzeczy takimi, jakimi powinny być”, co stało się świetnym sloganem reklamowym dla firmy „Billiken Company”, która rozpoczęła produkcję figurek, jako modnego talizmanu. Podobno, swego czasu, woził ją ze sobą niemal każdy amerykański kierowca. W podobnej roli występuje obecnie w Polsce figurka słonia z, koniecznie, uniesioną trąbą. Choć w USA moda na Billikena już zanikła, to pozostawiła po sobie wiele śladów. I nie jest to przede wszystkim aktualna maskotka St. Louis University High School.
Dużo ważniejszym skutkiem działań firmy Billiken było rozpowszechnienie tej postaci we wszystkich stanach, także na Alasce, gdzie tamtejsi Inuici zasymilowali Billikena, ze względu na podobieństwo formy, z lokalną tradycją rzeźbiarską. Tak powstała wersja alaskańska. W latach sześćdziesiątych XX wieku Billiken był wszechobecny w większych miastach Alaski, takich jak Anchorage, i na obszarach o dużym natężeniu ruchu turystycznego. Billikeny były używane w biżuterii i w formie bibelotach. W Anchorage jego imię przyjmowały także różne lokale, jak na przykład kino Billiken Drive-In.
Z Alaski zaś, już bardzo niedaleko na Syberię, gdzie figurka, choć dotąd nieznana i nie uosabiająca żadnego lokalnego kultu, została również ochoczo przyjęta pośród Czukczów. Tak się szczęśliwie złożyło, że obcobrzmiącą nazwę Billiken udało się łatwo przemienić w dobrze znane słowo, zwłaszcza, że w języku Czukczów nie ma dźwięcznego „B”, które omija się użyciem „P”. A zatem Billiken – Pilliken – Peliken, i nazwa gotowa. Dodajmy do tego proces tworzenia tak zwanej, „tradycji wynalezionej”, czyli formy wtórnej racjonalizacji nowego obyczaju czy zjawiska, w postaci czukockiej legendy mówiącej o tym, jak ścigany przez nieszczęścia człowiek, kopiąc dół do przechowywania mięsa, znalazł w ziemi figurkę pelikena i od tego czasu we wszystkim mu się szczęściło. Te dwa mechanizmy pozwoliły na zadomowienie się pelikena w kulturze czukockiej, do tego stopnia, że posiada on swoje odniesienia zarówno w literaturze, jak i sztuce tej nacji, czego przykładem może być pomnik w miejscowości Ławrentija.
Kończą tę zawiłą historię dochodzę wreszcie do tego, jakimi drogami peliken przywędrował do naszej kolekcji jako mordwiński fetysz. Czukockie figurki pelikena przynoszącego szczęście rozpowszechniły się i były bardzo modne w latach 60 -70 XX wieku z całych ZSRR. A zatem także w Mordwie. Ktoś taką kupił lub dostał, a następnie obdarował nią naszego darczyńcę, który, zgodnie z magicznym działaniem pelikena, obdarował nią nas. I tu kończy się opowieść, która brzmi jak bajka, a jest rzetelną prawdą o „przemieszczających” się zabytkach z kolekcji PME w Warszawie. Na ostatek jeszcze parę słów o tym, na czym polega magiczne działanie pelikena. Oto fragment napisu z czukockiego pomnika w moim tłumaczeniu:
”Peliken to (…) opiekun ogniska domowego, pożerający ludzką zazdrość, głupotę, światowe kłopoty i złe myśli, trawiący w swoim bezwymiarowym żołądku całe to pożywienie, które mu ludzie obficie dostarczają. Jednocześnie pozostaje nieskazitelny i czysty w myślach i czynach, emanuje śmiechem, dobrocią i sprawiedliwością. Przynosi radość, bogactwo i szczęście”.
Życzymy Państwu w Nowym Roku, aby nasz peliken miał swój magiczny wpływ także na Wasze życie!
Autorka bloga: dr Justyna Laskowska – Otwinowska