4 maja minęło 41 lat od premiery filmu „Miś” Stanisława Barei. W wielu mediach skrzętnie odnotowano ten fakt notkami, artykułami, zdjęciami, wywiadami. Tak, jak to się dzieje od wielu już lat. „Miś” został uznany za obraz kultowy obnażający absurdy PRL-u. Scenariusz przepełniony finezyjnymi dialogami jest wspólnym dziełem reżysera i Stanisława Tyma. Dziesiątki scen i tekstów z filmu funkcjonuje w najróżniejszych kontekstach we współczesnej kulturze popularnej i codziennej międzyludzkiej komunikacji. A początki drogi wśród widzów nie zapowiadały takiej chwały. Najpierw film chciała rozerwać i wybebeszyć socjalistyczna cenzura aplikując 38 poprawek i korekt co odbierało sens prezentowania filmu komukolwiek. Gdy w 1981 roku wraz z serią strajków nadeszła cenzorska odwilż, zorganizowano ponowną, znacznie już łagodniejszą kolaudację i w maju „Miś” pojawił się w kinach. Krytycy nie wpadli w euforię recenzując film zjadliwymi opiniami typu: „mamy cienkie aluzje i ukrytą zgrywę, żart o lekkości kafaru i dowcip o przejrzystości artykułu wstępnego”. Przeciwnego zdania byli widzowie. W ciągu kilku miesięcy film obejrzało ponad 620 tysięcy osób. A trzeba pamiętać, że sieć kin była wówczas zdecydowanie skromniejsza.
„Miś” osiągnął niebywały sukces frekwencyjny i zajął niekwestionowane miejsce w panteonie kultowych polskich komedii, filmów satyrycznych i filmów mądrych, piętnujących polityczną głupotę, mierność i bylejakość. W pewnym stopniu potwierdza teorię Stanisława Barei definiującą człowieka szczęśliwego. Udzielając wywiadu Jackowi Fedorowiczowi w satyrycznym programie „60 minut na godzinę”, stwierdził, że jeśli jego film obejrzy milion widzów to uzyska się dwa miliony „szczęśliwogodzin”. A to z kolei można przełożyć na życie przynajmniej jednego człowieka, który od narodzin do śmierci jest szczęśliwy. Tytułowy miś, słomiana kukła o poczciwym pysku, obryzgujący w finale filmu wszystkich błotem, z jednej strony stał się symbolem wszechogarniającego kłamstwa, hipokryzji i obłudy, z drugiej zaś ikoną polskiej kultury. Główny bohater filmu, Ryszard Ochódzki grany przez Stanisława Tyma tak misia opisuje: „Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo!”.
Jednak… „Skąd się on wziął; ten miś?”, zapytuje Joanna Podgórska w rozmowie ze Stanisławem Tymem zamieszonym w tygodniku Polityka na 40. lecie premiery filmu. Scenarzysta i aktor odpowiada między innymi, że z chęci zbudowania pomnika idiotyzmu. Autorka wywiadu ponawia pytanie kilkukrotnie i otrzymuje różne odpowiedzi. I nic w tym dziwnego skoro odpowiada satyryk. Poza tym, cóż nie jego sprawą jest skąd produkcja filmu misia wytrzasnęła. Etnograf może być w tej materii bardziej precyzyjny. Miś pochodził z Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego, popularnej Cepelii. Właściwie to były trzy misie; jeden kilkunastometrowy i dwa po około metr pięćdziesiąt. Wszystkie były podobne. Stworzone z wiązek słomy, z opuszczonymi wzdłuż ciała łapami, stożkowym pyskiem i trójkątnymi uszami. Oczy zrobiono z guzików, a szyje ozdobiono czerwoną wstążeczką i żelaznym łańcuchem. Autorem misia słomianego w takiej postaci był artysta ludowy Stanisław Kałuziak, mieszkaniec wsi Chojno położonej nieopodal Sieradza. Artysta dostarczał Cepelii misie słomiane w latach 60 i 70 XX wieku. Sprzedawał je również na festynach i targach sztuki ludowej.
Niemniej … „Skąd się on wziął; ten miś?”. Kałuziak nie byłby artystą ludowym gdyby nie czerpał z imaginarium folkloru. Misie artysty nawiązywały do znanego na Śląsku, już w średniowieczu, obrzędu wodzenia niedźwiedzia. Odbywał się on w ostatnie dni karnawału, na zapusty. W wiekach XVII i XVIII po wsiach oprowadzano nawet żywe niedźwiedzie, które wiódł zazwyczaj przebieraniec – Cygan lub Chłop. Częściej byli to mężczyźni przebrani w stój niedźwiedzi wykonany ze słomy i grochowin. Niedźwiednik prowadził na łańcuchu lub postronku niedźwiedzia zatrzymując się przy każdym domu. Tamże miś tańczył w takt muzyki, często obtańcowując gospodynię. W zamian orszak z niedźwiedziem otrzymywał datki w postaci pieniędzy, słodyczy lub alkoholu co miało zapewnić wykup od nieszczęść i chorób. Symbolicznym sensem wodzenia bera było zapewnienie gospodarzom powodzenia, dostatku i szczęścia. Zgoła to odmienne od satyrycznego zamysłu misia umieszczonego w filmie Barei. Choć zamiana ról jest bliska obrzędowym znaczeniom. Wszak karnawał polega na prezentacji „świata na opak”. Nietrudno również zauważyć, że obrzędowy miś przynoszący szczęście świetnie pasuje do wspomnianej teorii człowieka szczęśliwego stworzonej przez Stanisława Bareję.
Miś zapustny w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie nosi numer inwentarzowy 9275. Jest kukłą mierzącą 180 centymetrów, ręcznie wyplataną ze słomy i sznurka. Oczy wykonano ze szklanych baniek, zaś pysk wypełniają zęby w postaci drewnianych kołków. I „Skąd się on wziął; ten miś” w naszym Muzeum? To wiemy bardzo dokładnie. Dotarł do nas w 1960 roku. Powstał niedaleko Nowego Sącza we wsi Moszczenica Wyżna. Jego autorem jest Stanisław Morduła.
I jest to miś na miarę tej nocy, Nocy Muzeów 2022 w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Każda odwiedzająca nas osoba będzie mogła misia podziwiać, zrobić sobie z nim selfie i prawdopodobnie uszczknąć odrobinę szczęścia z jego symbolicznej mocy.
Autor bloga: Mariusz Jerzy Raniszewski