Kontekst
Nowe to nadwiślańskie miasteczko na Kociewiu, pow. świecki, woj. kujawsko–pomorskie, gdzie jeszcze najdłużej do początku XXI w. część ludności zajmowała się rybołówstwem rzecznym. Zmiany gospodarcze sprawiły, że dzisiaj wyplataniem wierszy (jak na filmie „Wiersza”; Real. K. Chojnacki, P. Szacki, 1982) zajmują się nadal (do łowienia minóg) potomkowie występujących na filmie rodziny Lipeckich i Pałkowskich).
Spotkanie i rozmowa
W miasteczku Nowe nad Wisłą w województwie kujawsko-pomorskim, kiedy nadchodzi październik bracia Pałkowscy: Andrzej i o rok młodszy Adam wyplatają co roku wiersze, które służą do połowu ryb na Wiśle. Tak robił ich ojciec Henryk, dziadek Leonard Pałkowski i pradziadek Jakub.
Lecz co to jest wiersza ?
Samołówka zwana wierszą to takie „więzienie” dla ryby – wyglądające jak „wiklinowy robot” – walec zebrany górą, z wewnętrznym „sercem” – rodzajem tunelu, do którego ryba po wpłynięciu już nie wypłynie. Rodzina Pałkowskich mieszka w Nowem od pokoleń i od pokoleń – jak mówi się w Nowem – zajmuje się tzw. „rybaczeniem”. Kiedyś dla pradziadka Jakuba, dziadka Leonarda i ojca Henryka (ur. 1929), rybołówstwo było zajęciem podstawowym – z tego żyli, by zapewnić byt rodzinie. Ich ojciec łowił jeszcze podobnie jak inni z rybackich rodzin: Dulnych i Lipeckich do końca lat 80. XX wieku.
W roku 1982 ekipa muzealna z Piotrem Szackim i Krzysztofem Chojnackim zrealizowała w Nowem film „Wyrób wierszy”. Na filmie wyplatanie wierszy prezentowali: ojciec Andrzeja i Adama – Henryk Pałkowski oraz Leon Lipecki – jeden z rybaków w Nowem. Plan filmowy zorganizowano na malowniczym podwórku Stefana Dulnego, który był szefem rybaków w Nowem, on sam jednak na filmie nie wystąpił ponieważ był już wtedy schorowany.
Dzisiaj nie wiemy, czy archiwalny film był realizowany w październiku, ale w październiku 2020, po 40 latach została powtórzona filmowa scena wyplatania wierszy, z kontynuatorami tej tradycji – braćmi Pałkowskimi. Dzisiaj w kilkusetletnim domu, w rodzinnej posiadłości, mieszka córka Pana Stefana Dulnego – Pani Barbara Żygowska z mężem Zygmuntem, która pamięta jak Piotr Szacki siedział pod domem z jej ojcem i rozmawiali… Dzisiaj w jej rodzinie nikt wierszy nie wyplata. Wyplatają tylko Bracia Pałkowscy i to oni, jak 38 lat temu ich ojciec, zasiedli w tym samym miejscu na podwórku u Stefana Dulnego. Normalnie, rybacy się nie spotykali, żeby wyplatać wspólnie wiersze. Bracia też robią je u siebie na swoich własnych podwórkach i raczej każdy osobno swoje. Sytuacja filmowa jest zawsze tą szczególną, wyjątkową, wyjętą z „prawdziwego” życia, a podwórko Stefana Dulnego jest ciągle najwłaściwszym miejscem do kolejnej takiej realizacji.
Wiersze najlepiej robić jesienią, jak mówią Bracia Pałkowscy – wtedy kiedy wiklina zrzuci liście. Do ścięcia wikliny, służy maczeta, zwana w Nowem „sznycką.” Z takiej świeżo ściętej wikliny można wyplatać wiersze przez około 2 tygodnie, a potem trzeba ją moczyć, żeby była giętka. Zaczyna się od obwodu, który jest mierzony na głowie i trudno to zracjonalizować, ale Bracia mówią, że tak mierzył ich ojciec i taka miara jest najoptymalniejsza. Później taki skręcony okręg-obwód zakłada się na osnowę z długich witek wikliny i doplata się wokół kolejne rzędy, ale nie tak gęsto jak w koszu, tylko co kilka cm – oplatając skręconą wokół osnowy witkę cieńszej wikliny – bo taka jest bardziej sprężysta.
Wierszę wyplata się na ok. metr wysokości – i określa się ją jako „ciało”. Następnie trzeba jeszcze zainstalować wewnątrz tzw. serce, wykonane na tzw. serdeczniku – kiedyś drewnianym z drewna bukowego, teraz współczesny z boramitu i plastiku. Na koniec z jednego boku trzeba jeszcze wyciąć fragment, żeby powstał zamykany deseczką otwór, przez który później wyjmuje się ryby. Na koniec przywiązuje się mimośrodowo, przy wylocie – kamienie, żeby wiersza opadała na dno – bez kamieni utrzymywałaby się na wodzie. Pan Andrzej wyplata jeszcze koszyki, ale tylko takie, żeby były dla ryb.
Bracia Pałkowscy mówią, że robota jest właściwie taka sama jak kiedyś, jedynie inne i tak nieliczne narzędzia, np. serdecznik. Dobrze jak się równo plecie wierszę, bo wychodzi wtedy ładna, równa, a Bracia lubią jak jest taka dopracowana, chociaż w wodzie i tak się wszystko wyprostowuje i właściwie traci na znaczeniu, a rybie to „przecież wszystko jedno czy równo czy nie – jak ma wpłynąć to i tak wpłynie wierszy.” Wg Braci węgorze wpływają i tak do tych najgorszych, wysłużonych wierszy. Maksymalnie do jednej może wejść 6 takich ryb, ale podobno czasami ryba może jednak uciec – są takie przypuszczenia, ale nikt tego nie widział. Na początku, jak się włoży świeżą wierszę do wody, to trzeszczy przez 2-3 dni i ryby się do takiej nie złowi.
Wiersze wytrzymują jeden sezon, dlatego muszą je robić co roku nowe, bo po wielomiesięcznym przebywaniu w wodzie są już słabe i nie nadają się na kolejny. Wierszę robi się kilka dobrych godzin. Wystarczy jak się zrobi jedną na dzień. Raz zdarzyło się, że Pan Andrzej wyplótł 2 wiersze w 2 dni, i przez 2 tygodnie bolały go palce. Nie jest to wcale taka lekka robota, Na sezon wyplata się 10 do maksymalnie 20 wiersz, to zależy. Bracia pamiętają, że kiedyś ojciec całą zimę robił wiersze w mieszkaniu, a witką od wyplatania, można było i dostać za złe zachowanie. Rodzice znali niemiecki, a jak nie chcieli, żeby dzieci rozumiały to mówili po niemiecku. Pan Andrzej mówi, że „Ojciec to zawsze miał uwagi do naszej pracy, ale tak to już jest”. Teraz ojca nie ma, a wiersze są ciągiem dalszym rodzinnej historii, która być może na nich się skończy, bo kolejne pokolenie już się tym nie interesuje jak mówią obydwaj. Tylko oni, ostatni z rybackich rodzin lubią jeszcze wypłynąć łodziami na Wisłę w nocy i nastawić sieci i wiersze, żeby złowić minogi, miętusy, albo trocie trocie… Jak się nabierze wody do łodzi to trzeba ją wybrać szufelką. Kiedyś takie szufelki były z drewna lipowego, teraz są plastikowe. „Żebym nie lubił”, to bym tego nie robił, a żeby to robić trzeba mieć czas i zamiłowanie.
Obydwaj zawsze trzymali się razem, chociaż mają jeszcze dwóch braci. Pierwszy raz poszli na ryby jak mieli 12-13 lat, tak zapamiętali. Wiersze robią już tylko „dla tradycji”, tak w nich wsiąkła, że nie potrafią przestać. Powtarzają tym samym nieustannie swoją rodzinną rybacką mikrohistorię, wyplatając wiersze, wypływając łodziami na Wisłę, łowiąc ryby. Jednak na nich to „rybaczenie” – jak określają to zajęcie w Nowem – pewnie się na nich skończy. Już teraz nie słyszą, żeby od Torunia do Gniewu ktoś potrafił zrobić wierszę – tylko oni – Bracia Pałkowscy.
Tekst na podstawie wywiadu z Andrzejem i Adamem Pałkowskimi.
Rozmawiali: Małgorzata Jaszczołt i Grzegorz Szczepaniak.
Autorka tekstu i koordynatorka projektu „7 spotkań, 7 historii”: Małgorzata Jaszczołt.
Projekt ,,7 spotkań, 7 historii”
Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu „Patriotyzm Jutra” oraz środków Samorządu Województwa Mazowieckiego.
Więcej o projekcie tutaj.