Autor: Małgorzata Jaszczołt
Przetak, rzeszoto, młynek, wialnia i Bizon. Każde z tych słów wydaje się pochodzić z innej rzeczywistości, ale wszystkie określane nimi narzędzia służą do tego samego, czyli czyszczenia wymłóconego ziarna; bo młocka to nie koniec pracy z ziarnami zbóż. Po wymłóceniu ziarno należało oddzielić od plew, wyselekcjonować to lepszego i gorszego gatunku, wysortować nasiona chwastów oraz drobne kamyczki. Łodyżek słomy pozbywano się przy pomocy grabi, którymi przegrabiano ziarno. Następnie przewiewano zboże drewnianymi szuflami. Do tego celu potrzebna była siła wiatru, dlatego też czynność tę wykonywano przy otwartych wrotach stodoły. Przewietrzanie, czyli przesypywanie zboża przy pomocy szufli, pozwalało także na lepszą konserwację ziarna i zabezpieczało je przed wilgocią oraz ograniczało rozwój szkodników zbożowych, tzw. wołków.
Resztek pozbywano się, przesiewając zboże na sitach o grubych oczkach zwanych przetakami lub rzeszotami. Wprawiano je kolistym ruchem w obrót – siła odśrodkowa sprawiała, że dorodne ziarna odrzucane były do brzegów, a w środku pozostawały kłoski, nasiona, cząstki słomy, okruchy mineralne. Zanieczyszczenia te wybierano ze środka już ręcznie.
Z czasem proste przetaki i rzeszota zastępowane były przez różnej konstrukcji wialnie, początkowo poruszane ręcznie, później mechaniczne, zwane też wietrznikami lub młynkami.
Wydawałoby się, że era sit i wialni już minęła, a zastąpiły je w procesie mechanizacji wysoko wyspecjalizowane kombajny, np. dostojnie brzmiące Bizony. Ale w małych gospodarstwach lub tych produkujących zdrową żywność wciąż używane są własnej konstrukcji wietrzniki (z silnikami od pralek). Przez Internet można z kolei nabyć domowy młynek do mielenia zboża, by – jak kiedyś – kosztować chleba własnego wypieku, z zakwasu, który krąży od domu do domu, wzmacniając również poczucie wspólnoty.
Być może po to robimy parę kroków do przodu, by potem obejrzeć się wstecz i nieco cofnąć. Żyjemy w czasach, które oferują nam szeroki wybór stylów życia, a używanie dawnych sprzętów i metod nie jest synonimem zacofania, a świadomości – w tym wypadku dotyczącej zdrowego odżywiania, które nasi przodkowie stosowali w sposób ‘naturalny’, bo innego nie było. My wracamy do niego po etapie zachłyśnięcia się wysoko przetworzoną żywnością. A muzealne obiekty pozwalają przybliżyć i ponownie oswoić to, co odległe.
Tekst powstał jako komentarz do wystawy stałej „Porządek rzeczy. Magazyn Piotra B. Szackiego”, którą oglądać można w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie.