Nad Balaton Polacy zamiast ręczników i olejków do opalania wieźli w walizkach dresy i futra. A oprócz salami i papryki przywozili dezodoranty w sztyfcie i sprayu.
Tekst: Joanna Szyndler
Balaton – największe jezioro na Węgrzech i w Europie Środkowej, zwane węgierskim morzem. Dość płytkie, bo o średniej głębokości 3,2 m, o jasnym kolorze, czasem wręcz szmaragdowym. Woda szybko się w nim nagrzewa, jej temperatura osiąga latem 26-29º C. To często więcej niż wynosi temperatura powietrza. Przyjemniej i łatwiej się tu pływa niż w Morzu Bałtyckim, choć fale dochodzą czasem do 1 m wysokości. Podczas wyjazdów zatrzymać się można u życzliwych gospodarzy, którzy na widok gości z Polski zaraz otwierają nalewki własnej roboty lub butelkę słynnego węgierskiego wina, zapraszają do ogródka. Gościom i gospodarzom czasem trudno się porozumieć, bo najpopularniejszym językiem obcym na Węgrzech jest język niemiecki, ale przecież Polak, Węgier – dwa bratanki.
Gościnność i imprezy nad Balatonem przeszły do historii. Jezioro znalazło się na liście wymarzonych kierunków Polaków w czasach PRL. Na Węgrzech stosunkowo często znajdowali się wśród polskich turystów tacy, którzy rzeczywiście chcieli wypocząć, popływać w ciepłym, węgierskim morzu. Reszta, wiadomo, jak większość Polaków wyjeżdżających za granicę, jechała na handel.
Historia za zasiekami
We wczesnych latach PRL-u turystyka wyjazdowa właściwie nie istniała. Uwarunkowane było to sytuacją polityczną: ograniczeniem wolności Polaków, zamknięciem kraju na wpływy i chęcią całkowitej kontroli obywateli. Uzyskanie paszportu i legalny wyjazd do krajów spoza bloku wschodniego był praktycznie niemożliwy. A i do tzw. demoludów był bardzo utrudniony. Granice uszczelniano, Polskę otaczały zasieki i pas kontrolny strzeżony przez Wojska Ochrony Pogranicza. Do wniosku paszportowego należało dołączyć do dwunastu innych dokumentów, m.in. Świadectwo ślubu czy zaświadczenie z urzędu skarbowego o niezaleganiu z podatkami. „Biuro Paszportów Zagranicznych MBP zajmowało się głównie ich niewydawaniem, budując tym samy ideał stalinowskiego państwa zamkniętego.”[i]
Turystyka koncentrowała się na turystyce krajowej. W 1949 r. Powołano Fundusz Wczasów Pracowniczych, który posiadał kilka ośrodków w Polsce. Własną bazą wypoczynkową dysponowały zakłady pracy i związki zawodowe. Jak w książce „Turystyka” zaznacza Włodzimierz Kurek: „Najwięcej miały resorty przemysłu, budownictwa i transportu. Wszystko to zapewniło rozwój masowej turystyki socjalnej, ukierunkowanej głównie na organizację wczasów pracowniczych, kolonii dla dzieci, wypoczynku świątecznego.”
Większość ośrodków zakładowych powstawało nad morzem. Głównymi miejscowościami wypoczynkowymi na polskim wybrzeżu były Sopot, Kołobrzeg, Świnoujście, Krynica, W górach zdecydowanie dominowało Zakopane. Z czasem inwestowano w takie miejsca jak Karpacz, Łeba, czy miejscowość Ruciane na Mazurach.[ii] Wakacje spędzano bardzo często u rodziny na wsi, pomagając zazwyczaj w pracach polowych. Również w mieście czas teoretycznie wolny od pracy wykorzystywano, aby sobie dorobić. Z czasem jednak nicnierobienie powoli przestawało być powodem do wstydu, a stawało się pragnieniem, potrzebą coraz większej części społeczeństwa.
– Akcja wysyłania ludzi na wczasy szybko się rozkręcała – mówi w wywiadzie z dziennikarzem Kultury Liberalnej Błażejem Popławskim, historyk, adiunkt w Instytucie Historii Uniwersytetu Warszawskiego Błażej Brzostek. – W 1950 r. uczestniczyło w nich [wczasach pracowniczych] pół miliona ludzi. Bardzo wielu po raz pierwszy zobaczyło góry albo morze, kupiło kartki pocztowe i wysłało do rodziny, chwaląc się, że widziało „górę śpiących rycerzy”.
Do 1956 r. nie istniała praktycznie tzw. rodzinna turystyka zagraniczna, zakazane było odwiedzanie krewnych mieszkających na Zachodzie, nawet utrzymywanie kontaktów listownych. Zmianę zaczął zapowiadać rok 1956 i odwilż polityczna, która nastąpiła po śmierci Bolesława Bieruta i dojściu do władzy Władysława Gomułki.
W 1956 r. na wyjazdy turystyczne zagranicę udało się zaledwie 256,7 tys. osób, z czego 242,7 tys. do krajów socjalistycznych. Lata 60. przyniosły niewielkie wzrosty (w 1965 r. – 778,4 tys. osób)[iii], jednak turystyka zagraniczna wciąż była zarezerwowana dla osób uprzywilejowanych – dla wyjątkowo zamożnych i dla działaczy partyjnych. W kręgach inteligenckich pojawiała się jednak coraz większa potrzeba urlopu, również poznania świata istniejącego za zasiekami. Uzyskać paszport wciąż nie było łatwo. Należało zdobyć zaproszenie od znajomych czy rodziny z zagranicy lub wyjechać z biurem podróży. Wniosek o paszport trzeba było poświadczyć na komendzie milicji. Istniały dwa rodzaje paszportów: grupowy i indywidualny. Do grupowego wpisywano nazwiska osób, którym zezwolono na przekroczenie granicy, ale jedynie z wycieczką. Paszport ten po wyrobieniu odbierał pracownik bura.[iv]
W latach 70., po objęciu władzy przez Edwarda Gierka, zliberalizowano przepisy, a wycieczki stały się już dużo bardziej powszechne. Rekordowy był rok 1977 r,, kiedy z kraju na wyjazdy turystyczne wyjechało 3 782,4 tys. osób. Coraz częściej zagranicę wybierano się indywidualnie, nie tylko z biurem podróży. Słabł monopol władz w dziedzinie organizacji wypoczynku, zwiększano inwestycje w infrastrukturę i usługi turystyczne.
Załamanie w turystyce wyjazdowej przyniósł stan wojenny. Strach i niepewna sytuacja polityczna nie sprzyjały organizacji wakacji, ceny wycieczek poszybowały w górę, uniemożliwiono wyjazdy za żelazną kurtynę. Potrzeba było wielu lat, by powrócić do liczb z drugiej połowy lat 70. Ale w 1988 r. turystów wyjechało z Polski aż 6 924 tys, z czego 5 259 tys. osób udało się do krajów socjalistycznych.[v] To właśnie kraje z bloku wschodniego były głównym celem wyjazdów Polaków. Jako te bardziej dostępne stawały się urlopowymi marzeniami. Przeszły do historii jako kierunki kultowe.
Balaton: nad wodę czy na bazar
Najpopularniejszymi miejscowościami wśród polskich turystów nad Balatonem były Sofiok i Balatonfüred. „Balatonfüred to najstarsza miejscowość lecznicza i wypoczynkowa Balatonu”, informował przewodnik „Balaton i Węgry Zachodnie” z 1974 r. skierowany do polskich turystów. To stąd wyruszył pierwszy balatoński statek parowy, w drugiej połowie XIX wieku powstała „aleja zwana deptakiem”. W Balatonfüred założony został także pierwszy węgierski klub żeglarski. Polscy turyści uprawiali czasem turystykę kwalifikowaną, wypoczywali nad brzegiem jeziora. – Ale grupę interesowało przede wszystkim, czy coś sprzeda – wspomina Jolanta Cieślik, pilotka, która z ramienia biura podróży Juventur jeździła w latach 80. z polskimi turystami na Węgry. W jej ocenie ok. 10% turystów rzeczywiście było zainteresowanych wypoczynkiem, wielu łączyło przyjemne z pożytecznym, część osób nastawiała się tylko i wyłącznie na handel. Powszechne było twierdzenie, że wyjazd musi się zwrócić. Polscy piloci z zazdrością patrzyli na wycieczki z Niemiec czy Austrii, których uczestnicy byli zainteresowani opowieściami przewodników, historią odwiedzanego kraju, kulturą i przyrodą.
Polacy ryzykowali konfiskatą dóbr na granicy i przygotowywali się na konieczność wręczenia celnikom łapówki. Towar mógł być zabrany także podczas samego handlu. Handel polegał zarówno na sprzedaży jak i na kupnie dóbr deficytowych w Polsce, które następnie można było z zyskiem odsprzedać w kraju. Przed wyjazdem trzeba było zasięgnąć języka, spytać o radę tych, którzy brali już udział w podobnych „wycieczkach”, jakie produkty zabrać ze sobą. Zawsze istniało ryzyko, że coś co dobrze sprzedawało się w danym roku, w kolejnym nie będzie już chodliwym towarem. Na Węgry jechano najczęściej z wyrobami futrzarskimi i dresami, kupowano salami, paprykę, kosmetyki, przede wszystkim dezodoranty w sprayu i sztyfcie, a także buty. Dobrem luksusowym cieszącym się popularnością był likier Unicum o gorzkim, ziołowy smaku.
Bułgaria, czyli wakacje spod lady
Marzeniem były też wakacje w Bułgarii, w miejscowościach Złote Piaski czy Słoneczny Brzeg, położony tuż obok miasta Nesebyr, którego zabytki wpisano w 1983 r. na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miejscowości wypoczynkowe były pełne restauracji organizujących wieczorki folklorystyczne i koncerty. Muzyki słuchano popijając bułgarskie wino lub rakiję. Dni spędzało się na plażowaniu i na wycieczkach do pobliskich wsi, w których można było zobaczyć pokaz tańca ludowego czy garncarstwa, albo przejechać się na osiołku. Wakacje nad Morzem Czarnym Polacy zapamiętali jako pełne słońca, drobnego piasku i alkoholu, ale obarczone ryzykiem złej infrastruktury i jakości usług. Turystów kwaterowano czasem w niedokończonych hotelach, ośrodkach, które wciąż były placem budowy. Czasem standard był niższy niż zakontraktowano w biurze podróży. Najlepsze hotele zarezerwowane były dla turystów z Zachodu. Pod koniec sezonu, gdy obłożenie hoteli nie było już wysokie, zdarzało się, że turystów przekwaterowywano w trakcie urlopu. W hotelach turyści mieli zapewnione wyżywienie, jednak niekiedy sprzedawali kelnerom talony na śniadania i kolacje, a żywili się sami.
W ośrodkach dla obywateli krajów socjalistycznych, w tym Polaków, rezydowali często pracownicy Służby Bezpieczeństwa. Na handel prowadzony przez turystów przymykano oko, niedozwolony był jednak kontakt z osobami zza żelaznej kurtyny. Władze po cichu przyzwalały na drobny handel, dzięki któremu turyści zaopatrywali Polskę w produktu trudno dostępne. Polacy w Bułgarii zdobywali przede wszystkim dewizy. Kupowali również ceramikę, serwetki, kultowy olejek różany, bułgarskie alkohole, później także buty. Sprzedawali natomiast ubrania, przede wszystkim spodnie szyte w kraju z tureckiego dżinsu, aspirynę, krem Nivea, a także narzuty na łóżka i kanapy. Handlowano gdzie się dało, często przy wejściach na plaże, niektórzy wykładali przedmioty na ręcznikach. Inni decydowali się krążyć po plaży z wyładowanymi dobrami torbami. Niekiedy turyści nie wiedzieli nawet z kim dokładnie handlują. Deficytowe produkty znikały z pokojów hotelowych, a pojawiały się w ich miejsce pieniądze.
Wyjazdy nad Morze Czarne organizowały biura podróży. Z czasem, kiedy coraz więcej Polaków posiadało własny samochód, decydowano się też na wakacje na własną rękę. Rodziny pakowały się do kultowych Fiatów 126p i obciążonymi do granic możliwości autkami ruszały w drogę przez ZSRR i Rumunię lub Czechosłowację, Węgry i Rumunię. Wieziono nie tylko ubrania, wyżywienie i rzeczy na handel, ale także kanistry z benzyną, które mocowano na dachach.
Inni wsiadali do pociągu „Karpaty”, który kończył swój bieg w Warnie lub jechali autokarami. Ci, którzy decydowali się na wakacje z biurem, najczęściej wybierali Orbis. Orbis był największym biurem podróży, powstałym już w 1920 r. we Lwowie. Obok niego w Polsce Ludowej funkcjonowały również biura Gromada (założone w okresie międzywojennym), a także Almatur, Juwentur, Turystyka i Sports-Tourist. Czasami jednak samo posiadanie pieniędzy, paszportu i konta dewizowego nie wystarczało, żeby móc wykupić w biurze turystycznym wyjazd. – Wycieczka stała się towarem deficytowym – wspomina w miesięczniku „Podróże” pilotka Lidia Sikora-Radzik. – Trzeba było znać kogoś z biura, żeby ją kupić. (…) Często zanim pojawiło się ogłoszenie, wycieczka była prawie w całości wyprzedana, jak szynka spod lady.
Rumunia: Z wizytą u dyktatora
Morze Czarne to jednak nie tylko Bułgaria. Polacy trafiali również na wakacje do Rumunii. Jechano często pociągiem, do którego należało zabrać własne jedzenie. Na drogę powrotną wycieczkowicze dostawali pakiet żywnościowy, który obejmował: połowę kurczaka, kotlet, 10 dkg salami, parę plasterków żółtego sera, chleb, jabłko, wodę.
Rządzona przez dyktatora Nicolae Ceaușescu w latach 1967-1989 Rumunia nie była dobrym miejscem na zakupy. Polacy kupowali tam przede wszyskim walutę, czasem alkohol czy kawę rozpuszczalną. Natomiast sprzedać można było prawie wszystko. Handlowano w hotelach i na plażach. Turyści udawali się na plaże publiczne i tam na ręcznikach rozkładali swoje produktu. Do zamkniętych plaż hotelowych Rumuni podpływali czasem na pontonach i kajakach. Wiele osób wiozło ze sobą na handel Aspirnę i Biseptol, bowiem wierzono, że leki te mogą wywołać poronienie. W komunistycznej Rumunii obowiązywał zakaz aborcji, a za jej wykonanie groziły kary więzienia.
Najpopularniejszym miejscem urlopowym była Konstanca – miasto zabytkowe i portowe, a może przede wszystkim leżąca nieopodal Mamaja – miejscowość wypoczynkowa z długą na 7 km piaszczystą plażą, szeroką czasem nawet na 500 m. Drugim kierunkiem była Mangalia, najbardziej na południe wysunięta miejscowość wczasowa w Rumunii. To również miasteczko uzdrowiskowe, do kórego przyjeżdżali chorzy na reumatyzm i choroby nerek. Niektóre wycieczki zwiedzały także Bukareszt. Pod koniec lat 80. turyści musieli zobaczyć koniecznie Pałac Parlamentu, czyli tzw. Dom Ludowy – monumentalny, jeden z największych budynków świata, wznoszony na rozkaz Nicolae Ceauşescu.
NRD: Galerie, ale handlowe
„Muzea berlińskie dysponują skarbami kultury światowej. Turyście ze wszystkich krajów przyjeżdżają do Berlina, aby podziwiać ołtarz Pergameński, babilońską Drogę Procesyjną oraz tysiące prastarych dzieł sztuki i kultury. Ponad 3 milionowa rzesza turystów zwiedza rokrocznie przybytki kultury NRD – dowód na to, że spotykają się one z coraz większym zainteresowaniem”, pisano w przewodniku po muzeach berlińskich wydanym w 1978 r. Ale czy rzeczywiście polskich turystów interesowały skarby Wyspy Muzeów?
O ile część Polaków rzeczywiście wypoczywała nad Balatonem i Morzem Czarnym, o tyle do NRD jeździło się już prawie wyłącznie na handel. Andrzej Miller, który od lat 60. pracował jako pilot i przewodnik wspomina, że to, co się działo w NRD trudno w ogóle nazwać turystyką. Polacy jeździli najczęściej do Berlina Wschodniego. Czasem w programie wycieczek znajdował się również Poczdam, słynący z zespołu parkowo-pałacowego Sanssouci, a także Drezno, Görlitz, Lipsk czy Erfurt. W Berlinie uczestnicy zwiedzali Wyspę Muzeów i jak najszybciej pędzili na Alexanderplatz. Wokół niego znajdowały się domy towarowe.
W NRD Polacy rzadziej nastawiali się na sprzedaż, jechano głównie po to, by kupować. Jak zwykle nabywano to, czego w Polsce brakowało. Popularnością cieszyła się żywność (m.in. słodycze i cytrusy, pieprz, czosnek), sprzęty gospodarstwa domowego (takie jak maszynki do mielenia, termosy, młynki do kawy), a także bielizna, która słynęła z ładniejszych wzorów i lepszej jakości od tej dostępnej w Polsce Ludowej. .
Kwitł nie tylko handel na własną rękę. Turyści byli poszukiwani przez grupy przemytnicze, i za opłatą szmuglowali ustalone produkty. Rzeczy przewożono w walizkach, plecakach, chowano po pociągach i w lukach autobusów, zakładano na siebie po paręnaście par majtek.
Pani Jolanta Cieślik wspomina, jak do dołączenia do grupy, którą prowadziła po NRD, został oddelegowany tzw. polityczny. Uczestnicy łatwo zorientowali się, kto wśród nich pracuje dla Służby Bezpieczeństwa. Była to ta osoba, która nie chodziła na zakupy.
Nie odłączaj się od grupy
Kierunkiem marzeń, droższym i trudniej dostępnym była natomiast Jugosławia. Kraj ten dostępny był jedynie dla osób uprzywilejowanych. Wypoczywano głównie na terenach dzisiejszej Chorwacji, czasem Słowenii. Stamtąd przywożono dobra luksusowe. Z Jugosławii pochodziło wielu gastarbeiterów w RFN, dzięki którym dobra zza żelaznej kurtyny trafiały do ich kraju rodzinnego, a za pośrednictwem turystów także i do Polski.
Do innych miejsc, w które udawali się Polacy należał ZSRR (na Krym, do Moskwy, Leningradu, czyli dzisiejszego Petersburga, a także do Gruzji) i Czechosłowacja, gdzie popularna była prawdziwa turystyka, przede wszystkim górska i kolarska. Na dużo mniejszą skalę Polacy wyjeżdżali także za żelazną kurtynę. Nielicznym udawało się wyjechać do RFN, Grecji, Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii. W latach 70. pojawiły się loty czarterowe do Egiptu, Syrii, Libanu i Turcji. Historie ze stambulskich bazarów i słynne tureckie kożuchy zapisały się w pomięci wielu Polaków. W 1977 r. podpisano umowę turystyczną z Kubą. Wybrańcy ruszyli z Polski wygrzewać się w kurorcie Varadero nad wodami Morza Karaibskiego. Zwiedzano także stolicę wyspy – zabytkową Hawanę – i słuchano przemówień o zdobyczach kubańskiej rewolucji.
Zwłaszcza z wyjazdów na Zachód turyści często nie wracali. W żargonie pilockim nazywano to odłączeniem się od grupy. Uciekinierzy zostawiali czasem pilotom listy z prośbą o przekazanie ich rodzinie. Bliscy nie zawsze spodziewali się, że ktoś wyjedzie na przedłużające się wakacje.
Projekt „Rzeczy kultowe” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Edukacja kulturalna” na lata 2018-20 oraz współfinansowano przez Samorząd Województwa Mazowieckiego.
Za konsultacje i opowieści dziękuję pilotom Jolancie Cieślik i Andrzejowi Millerowi.
Źródła:
- Branko Cirlic „Przewodnik po Jugosławii”, Warszawa 1980, Sport i turystyka
- Aleksy Chmiel „Turystyka w Polsce w latach 1945-1989”, Warszawa 2007 r., Almamer Wyższa Szkoła Ekonomiczna
- Jerzy Gaj, „Dzieje Turystyki w Poslce”, Warszawa 2008, Almamer Wyższa Szkoła Ekonomiczna
- Władysław W. Gaworecki „Turystyka”, Warszawa 2007, Polskie Wydawnictwo Ekonimiczne
- Jan Głuchy „Na Saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL”, Warszawa 2019, wydawnictwo Bellona
- Heinz Knobloh „Berlin. Stolica NRD. Przewodnik po muzeach berlińskich”, Berlin 1978, Berlin-Information
- Włodziemierz Kurek „Turystyka”, Warszawa 2007, Wydawnictwo Naukowe PWN
- Paweł Sowiński „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)”, Warszawa 2005, Wydawnictwo TRIO
- „Balaton. Węgry Zachodnie”, Budapeszt 1974, Cartographia
- kulturaliberalna.pl/2014/04/29/fiacikiem-bacy-turystyka-czasach-prl, wejście z dnia 08.12.2019
- https://podroze.se.pl/swiat/ciekawostki-ze-swiata/wczasy-spod-lady-jak-wygladaly-wycieczki-w-prl-u/5438/ , wejście z dnia 08.12.2019
[i]Paweł Sowiński „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)”, Warszawa 2005, Wydawnictwo TRIO
[ii]PP Wakacje
[iii]Statystki za Aleksy Chmiel „Turystyka w Polsce w latach 1945-1989”, Warszawa 2007 r., Almamer Wyższa Szkoła Ekonomiczna
[iv]Paweł Sowiński „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)”, Warszawa 2005, Wydawnictwo TRIO
[v]Statystki za Aleksy Chmiel „Turystyka w Polsce w latach 1945-1989”, Warszawa 2007 r., Almamer Wyższa Szkoła Ekonomiczna
[1]Paweł Sowiński „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)”, Warszawa 2005, Wydawnictwo TRIO
[1]PP Wakacje
[1]Statystki za Aleksy Chmiel „Turystyka w Polsce w latach 1945-1989”, Warszawa 2007 r., Almamer Wyższa Szkoła Ekonomiczna
[1]Paweł Sowiński „Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)”, Warszawa 2005, Wydawnictwo TRIO
[1]Statystki za Aleksy Chmiel „Turystyka w Polsce w latach 1945-1989”, Warszawa 2007 r., Almamer Wyższa Szkoła Ekonomiczna