Fantastyka naukowo-socjologiczna w PRL. Rzecz kultowa, czy hermetyczna?
autor: Krzysztof Wołodźko
Pojęcie kultowości kryje w sobie pewną dwuznaczność. Z jednej strony przykłada utworom pieczęć rzeczy oryginalnych i wartościowych oraz gwarantuje rozpoznawalność i czytelność jako symbolu. Z drugiej strony – o czym czasem się zapomina – rzeczy kultowe zwykle nie są dobrem masowym, raczej rozświetlają swoim blaskiem kulturowe i subkulturowe nisze. W tym nie zamyka się cała definicja kultowości, ale to jej ważny aspekt. Czasem dopiero z pomocą o wiele bardziej kasowych dzieł artystycznych rzeczy kultowe dostarczają treści szerokiemu gronu odbiorców. W dodatku o ich żywotności, a zatem charakterystycznych i najbardziej czytelnych dla pewnej społeczności, pokolenia czy subkultury cechach, przesądza to, czy są w stanie pomieścić treści ponadczasowe. Jeśli rzeczy kultowe nie mają w sobie tego uniwersalizmu – zapadają się pod własnym ciężarem i na dobre odchodzą w zapomnienie. Czy fantastyka naukowo-socjologiczna schyłkowego PRL jest godna uwagi również dziś? Czy zasługuje na status kultowej? Co zobaczymy, gdy zetrzemy patynę dziesięcioleci?
Współcześnie pojęcie fantastyki naukowej nieco się strywializowało. Rozwój technologii komputerowych dał popkulturze potężne narzędzie wizualizacji wyobrażeń mniej lub bardziej odległej przyszłości, obcych cywilizacji, wędrówek i zmagań w kosmosie. Efekty specjalne uczyniły science fiction w jej wersji filmowej o wiele atrakcyjniejszą niż kiedykolwiek, ale niekiedy za cenę ogołocenia z ambitniejszej treści. Był jednak czas, nie tak odległy, gdy fantastyka naukowa znaczyła o wiele więcej niż efekty specjalne. Stanowiła próbę zrozumienia nie tylko tego, jakimi drogami powędruje postęp technologiczny, ale też jakie możliwe skutki wywrze na rodzaju ludzkim, na poszczególnych społecznościach i warstwach społecznych. Starała się uchwycić skutki metapolitycznych dróg, jakimi przyszło podążać przez nowoczesność narodom i państwom ku mniej lub bardziej odległej przyszłości. Wędrówka w kosmos była i jest nierzadko wędrówką w głąb człowieczeństwa – w dziejach kultury często ludzki mikrokosmos przeglądał się w makrokosmosie. I nie jest jasne, nawiązując do znanych słów Fryderyka Nietzschego, czy większa otchłań wyziera z kosmosu, czy z ludzkich oczu. Warto zaznaczać, że również dzisiejsze seriale i filmy science-fiction potrafią zainspirować do pogłębionego myślenia o rzeczywistości. Myślę choćby o kolejnych sezonach „The Expanse”, który jest adaptacją serii powieściowej „Expanse” Jamesa S.A. Coreya, niektórych wątkach „Altered Carbon”, serialu na podstawie fascynującej powieści „Modyfikowany węgiel” Richarda Morgana oraz takich filmach fabularnych jak „IO” (reż. Jonathan Helpert) i „Anihilacja” (reż. Alex Garland).
Janusz Zajdel jest najbardziej ikoniczną postacią polskiej fantastyki naukowo-socjologiczno-politycznej schyłkowego PRL. Był z wykształcenia fizykiem, studiował na Uniwersytecie Warszawskim, pracował w Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej, zajmował się fizyką jądra atomowego, pisał książki popularnonaukowe. A choć jako literat zadebiutował w 1961 roku opowiadaniem „Tau Wieloryba” opublikowanym na łamach „Młodego Technika”, to najważniejsze w jego dorobku są powieści określane mianem socjologiczno-politycznych. Wszystkie ukazały się w Polsce w pierwszej połowie lat 80. To „Cylinder van Troffa”, „Limes inferior”, „Wyjście z cienia”, „Cała prawda o planecie Ksi”, „Paradyzja”. O czym traktowały powieści? „»Cylinder van Troffa« ukazywał klasyczne problem SF, ale w ogromnym nasileniu, rzadko spotykanym w rodzimej fantastyce (przeludnienie, katastrofy ekologiczne, demograficzne, żywnościowe, fiasko eksperymentów genetycznych na tle niewyobrażalnej samotności człowieka zamkniętego w sztucznym środowisku, pozbawionego szans kontaktu z najbliższymi). Powieść »Limes inferior« wprowadzała do science fiction problemy ekonomiczne, ukazywała zasady funkcjonowania systemu jako całości, jego nieprawidłowości i konieczność psychicznej adaptacji człowieka zmuszonego żyć w owym systemie. I wreszcie »Paradyzja« przedstawiała świat totalnie obcy, uporządkowany do granic absurdu, w którym dla podtrzymania ginącej ideologii stosowano totalną dezinformację, fałszowano nawet prawa fizyki”[1]. Te powieści wpisują się w dystopijną wizję świata, opowiadają o zrealizowanych w perwersyjny sposób utopiach, w których coś poszło bardzo źle: systemy, które źródłowo miały służyć szczęściu ludzkości, przyniosły jej nieszczęście. Fantastyka socjologiczna z silną dystopijną dominantą nierzadko pokazuje świat, w którym z pozoru wszystko jest idealnie – ale z każdą sceną wyraźniej widzimy głębokie dysfunkcje ludzkości, która ponownie znalazła się w raju.
O ile czytelnik sprzed kilku dekad w najprostszy możliwy sposób kojarzył powieści Zajdla z krytyką realiów PRL, o tyle dziś jesteśmy w stanie znaleźć dla nich nie mniej niepokojące punkty odniesienia. Wizja katastrofy ekologicznej na skalę globalną przestaje być odległym problemem, zmiany klimatyczne dotykają również Polski i skutkują coraz większą liczbą pogodowych anomalii i niebezpiecznie – także z punktu widzenia ludzkiego życia – rosnących temperatur. Inżynieria genetyczna również idzie coraz dalej i coraz bardziej skomplikowane są jej relacje z elementarną etyką – przypomnijmy choćby niedawne rewelacje chińskiego naukowca He Jiankuia na temat narodzin pierwszych na świecie dzieci ze zmodyfikowanymi genami. He oświadczył, że w listopadzie w Chinach urodziły się bliźniaczki, których geny zostały zmodyfikowane przy użyciu metody CRISPR/Cas9. Zmiana miała polegać na usunięciu genu CCR5 i tym samym zapewnieniu dzieciom odporności na zakażenie wirusem HIV. Pójdźmy dalej: skalę zagrożeń związanych z mediami społecznościowymi pokazała niedawno afera Cambridge Analytica. Firma za pośrednictwem najpotężniejszego portalu społecznościowego, czyli Facebooka, próbowała wpływać na wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Dodajmy do tego społeczne skutki masowej dezinformacji związanej z fake newsami, gdy zarówno jednostki, jak i całe społeczności tracą kontrolę nad źródłami informacji i nie potrafią samodzielnie zweryfikować ich wiarygodności – bo choćby wiedza ekspercka staje się coraz bardziej hermetyczna dla ogółu społeczeństwa. A to otwiera naprawdę szerokie pole do dyskusji o odbiorze powieści Zajdla i jego dziedzictwie w naszych realiach.
„Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej” z 1990 roku w charakterystycznym dla almanachów stylu wskazuje, że „działalność Janusza Zajdla stanowiła inspirację dla wielu fantastów młodszej generacji i zrodziła cały nurt tzw. fantastyki socjologicznej i politycznej”[2]. Jako następcy autora „Cylindra…” wskazani są Maciej Parowski, Marek Oramus, Andrzej Krzepkowski, Andrzej Wójcik. Parowski, nie tylko pisarz, ale także wieloletni redaktor „Nowej Fantastyki” i współautor scenariuszy do kultowych komiksów „Funky Koval” i „Wiedźmin”, często wraca w swojej publicystyce do Zajdla. Można go wręcz określić mianem jednego z kustoszy jego pamięci. Parowski tak pisał w „Nowej Fantastyce”: „[Zajdel] stworzył dynastię. Opisał niewolę i polityczne systemy, dzięki czemu młodzi mogli wejść głębiej w dusze jednostek. On negliżował różne aspekty komunizmu, oni skorzystali z lekcji, by opowiedzieć swe sny. Kiedy upadła komuna, a świat się skomplikował, pożyteczna okazała się lekcja jego konspektów (»Enklawa«, »Macki«, »Residuum«), w których zwiastował społeczność poddaną wielu opresyjnym wpływom”[3]. Zajdel stał się kultowy, ponieważ umiejętnie połączył dwie różne płaszczyzny. Po pierwsze, namysł nad rozwojem cywilizacyjnym ludzkości wplótł w refleksję egzystencjalną i etyczną. Po drugie, przedstawił swoim współczesnym intrygującą, lecz zawoalowaną krytykę otaczającej ich rzeczywistości, w której uprzedmiotowienie jednostki było usprawiedliwiane potrzebami całego społeczeństwa i „świetlaną przyszłością” kraju i ludzkości.
Rangę postaci ukazuje najważniejsza polska nagroda literacka w dziedzinie fantastyki: Nagroda Fandomu Polskiego imienia Janusza A. Zajdla, czyli Nagroda Zajdla, przyznawana od połowy lat 80. XX wieku. Zajdel zmarł w 1985 roku, w trakcie pracy nad książką „Drugie spojrzenie na planetę Ksi”. Jeśli chcemy śledzić trendy i zjawiska w polskiej literaturze fantastycznej schyłku PRL i kolejnych dekad III RP, warto spojrzeć na nazwiska laureatów. Znajdziemy tam tak różnych autorów i autorki jak Edmund Wnuk-Lipiński, Andrzej Sapkowski, Marek M. Huberath, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Dukaj, Jarosław Grzędowicz, Anna Kańtoch, Maria Lidia Kossakowska, Łukasz Orbitowski, Andrzej Pilipiuk, Jakub Ćwiek, Wit Szostak. Nie wiemy, czy Zajdel – człowiek z równą chęcią czytałby ich wszystkich i z wizjami ich wszystkich się zgadzał. Ale trafili pod skrzydła Zajdla – symbolu polskiej fantastyki.
Na kartach wspomnianego „Leksykonu…” Andrzej Niewiadowski i Antoni Smuszkiewicz zwracali uwagę, że na początku lat 80., wraz z powstaniem miesięcznika „Fantastyka”, ruch miłośników fantastyki naukowej był nie tylko zjawiskiem literackim, ale stał się fenomenem socjologicznym. Przypomnijmy też, że dla młodszych czytelników takim fenomenem stała się „Mała Fantastyka”, dodatek kwartalny do „Fantastyki” w latach 1987–1990. Był to interesujący czas, gdy z jednej strony czasopiśmiennictwo dla dzieci i młodzieży jeszcze nie podlegało mocnemu komercyjnemu spłyceniu, co pozwalało rozwijać skrzydła autorom i prezentować im ambitniejsze treści także dla młodszych odbiorców, z drugiej – cenzura coraz mniej wtrącała się do popkultury, śmiało nawiązującej do trendów spoza żelaznej kurtyny. Transformacja ustrojowa dała młodszym fanom fantastyki serialowego „Star Treka”, puszczanego w telewizji publicznej[4], ale zabrała świetnie rokujący kwartalnik, którego tekstów nie powstydziłoby się wiele dzisiejszych pisma.
„Myślę, że fantastyka naukowa zawsze będzie miała rację bytu. Będzie nadal służyła tym samym celom, którym służy obecnie: czy to ostrzeganiu przed niebezpieczeństwami, czy to pocieszaniu społeczeństw stojących w obliczu jakichkolwiek ostatecznych prób”[5]. Takim cytatem z Janusza Zajdla opatrzono zbiór jego opowiadań „Dokąd jedzie ten tramwaj?”, wydanych przez Książkę i Wiedzę w 1988 roku. Tomik, który kosztował wówczas trzysta złotych, zainaugurował serię „Biblioteka Fantastyki”, współtworzoną z miesięcznikiem „Fantastyka”. W tamtym ustroju nie tylko drugi obieg służył przemycaniu nieprawomyślnych treści do krwiobiegu wyobrażeń społecznych. Wszelkie środki stylistyczne zaciągnięto w służbę metapolitycznego ruchu oporu, także w obrębie oficjalnego obiegu: język przeciwstawiał się językowi. Nierzadko subtelne aluzje walczyły z toporną propagandą, metafory z dosadnością, ironia kontestatorów ze śmiertelną powagą ocenzurowanego przekazu. A fantastyka naukowa cieszyła się nie tylko sympatią humanistów, publikowano ją również na łamach „Młodego Technika” i „Przeglądu Technicznego”. Była to literatura opiniotwórcza: budowała horyzont światów realnych i wyobrażonych.
Świat kultury masowej również późnego PRL musiał być w pewnym stopniu polityczny, ponieważ takie było wówczas niemal wszystko. W obrębie oficjalnego obiegu literackiego, podobnie jak w przypadku muzyki rockowej tamtych czasów, funkcjonowała zatem krytyka zastanego świata. Cenzorzy czuwali, by kontestacja nadto nie wystąpiła z brzegów: raczej regulowali jej bieg, niźli starali się położyć zupełnie tamę. Poza tym kultura masowa w czasach PRL nie podlegała tak silnej komercjalizacji – w czasach ekonomicznie nieracjonalnej gospodarki władali nią przecież nie menadżerowie, twardo patrzący na parametry sprzedaży, ale inteligenci, kierujący się swoimi gustami artystycznymi i wizjami świata. Nawet po spłaceniu trybutu partii zostawało na to dość miejsca. Wynikało z tego często napięcie między propagandą a artystycznym kunsztem. „Fantastyka” jako pismo i fantastyka jako gatunek literacki, filmowy czy jako nurt komiksu również stanowiły narzędzia analizy i krytyki otaczającej rzeczywistości.
Tam, gdzie wizja artysty przynosiła opisy uniwersum niepokojąco podobne do przeróżnych aspektów rzeczywistości, pojawiał się osąd nad zastanym światem. Był w stanie to uchwycić nie tylko zaczytany w fantastyce dobrze wykształcony humanista, ale również uważający na lekcjach nastolatek, pilnie obserwujący antysystemowe napisy na murach. A przecież, szczególnie od drugiej połowy lat 80. XX wieku, były to napisy nie tylko arcysolidarnościowe, patriotyczne i martyrologiczne, ale również ekologiczne, anarchistyczne, wolnościowe. Ludzie stojący w kolejkach po szarość mieli pod dostatkiem jednego z najbardziej deficytowych dziś towarów, czyli czasu. Mogli zaczytywać się w książkach, które ukrywały przystępne analizy społeczne, kulturowe i cywilizacyjne pod płaszczem fabuły. Z pozoru jednoznaczne pytanie na okładce zbioru opowiadań fantastycznych: „Dokąd jedzie ten tramwaj?” w 1988 roku brzmiało wieloma odcieniami znaczeń, nadziejami i lękami społeczeństwa, które wychodziło z kilkuletniej apatii wywołanej stanem wojennym.
Analiza zastanej rzeczywistości i stawianie społecznych i cywilizacyjnych prognoz nie stanowiły utajonych celów twórców takich jak Zajdel. Tajemnicą poliszynela było również to, że dało się ich czytać jako krytyków schyłkowego PRL. Znacznie ciekawsza jest o wiele szersza kwestia: wspomniana już zdolność fantastyki tamtych czasów do wyjścia poza horyzont końca XX wieku, wciąż ograniczany nie tylko geopolitycznie realną i symboliczną barierą żelaznej kurtyny. „W »Bibliotece Fantastyki« (…) ukażemy także dzień dzisiejszy fantastyki stwarzającej alternatywne modele rzeczywistości oraz pobudzającej wyobraźnię, zachęcającej do refleksji nad losami światami, kierunkami ekspansji ludzkości”[6] – pisał w przedmowie do „Dokąd…” Andrzej Niewiadowski. Te słowa pozwalają zrozumieć, że pomimo całej swej siermiężności schyłkowy PRL nie był wcale tak autarkicznym i absolutnie nienowoczesnym światem, jak czasem się go postrzega. Rzecz nie tylko w utrudnionym, ale żywym kontakcie ze światową humanistyką. W czasach PRL naukowcy i rodzimy przemysł z powodzeniem pracowali choćby nad komputerami – które stały się ikoną i rdzeniem nowoczesnego globalnego świata. W czasach PRL Polacy polecieli też w kosmos, a to czyniło nas współobywatelami przyszłości, bohaterami możliwej kosmicznej odysei. Wreszcie, co świetnie pokazuje biografia Zajdla, pracowano też nad atomem, który przez dekady był bodaj najbardziej dwuznacznym symbolem współczesnego postępu: ukazywał ludzki geniusz, nieznaną wcześniej w dziejach potęgę technē i bezmiar możliwej destrukcji, jaką człowiek może sprowadzić na swoją planetę. Policyjne państwo, społeczeństwo kontrolowane w wysoko rozwiniętym technologicznie nadchodzącym świecie kosmicznych podróży? To nie była sprzeczność dla twórców i miłośników polskiej fantastyki z lat 80. XX wieku. Oni widzieli, że postęp technologiczny niekoniecznie musi oznaczać wolności i szczęścia dla społeczeństw.
Zajdel jest kultowy – wciąż pielęgnują pamięć o nim i odwołują się do niego fani nie tylko polskiej fantastyki. Ale bardzo dużo wskazuje na to, że wszyscy wciąż możemy mieć spory pożytek z jego twórczości. Błędem byłoby postrzeganie go jedynie jako kultowej postaci „określonej epoki”. Problem w tym, że Zajdel to człowiek, który stał się nagrodą. A nic tak chyba nie podcina skrzydeł żywym myślom, jak postawienie ich umarłych autorów na piedestale. Zajdel jest kultowy, ale może ten status zachować i przenieść w kolejne dekady właśnie dzięki swojemu uniwersalizmowi. Nie jest to mgławicowy uniwersalizm ogólnych idei czy wartości – ponadczasowość jego twórczości wynika z wyostrzonej zdolności analizy i prognozy skutków rozwoju cywilizacyjnego i dostrzeżenia możliwych pułapek postępu.
W opowiadaniu „Dyżur” Janusz Zajdel opisuje Scientax, potężny system informatyczny z „przebłyskami autonomicznej świadomości”, którego zalążkiem była baza danych naukowych, Centin, przechowująca wszelką zdobytą przez ludzkość wiedzę. „Centin był bankiem pamięci operacyjnej. Każdy, kto zamierzał podjąć badanie jakiegokolwiek zagadnienia, musiał uprzednio zameldować o tym maszynie. Jeśli problem był już przez kogoś rozpatrywany, Centin kontaktował zainteresowanych, by nie dublowali wysiłków, nie wiedząc o sobie nawzajem. Idea okazała się płodna: Centin obrastał stopniowo w coraz nowe funkcje, przerodził się w ogólnoświatową bibliotekę i kartotekę, zastąpił księgi ewidencyjne i stanu cywilnego, rozwiązywał problemy ekonomiczne, matematyczne, kosmologiczne. Z rozrostem funkcji wiązał się rozrost samej machiny. Rozciągała się na powierzchni dziesiątków kilometrów kwadratowych, sięgała w górę i w głąb ziemi na wiele kondygnacji i poziomów”[7].
Bohaterem „Dyżuru” jest inżynier Albert, czuwający nad hardwarem Scientaxu. Naukowiec o mało nie doprowadził do kolapsu całego systemu, zadając Syntaxowi pytanie: „Co to jest szczęście?”. Odpowiedź programu nie uszczęśliwiła pytającego: „Zanalizowano problem w płaszczyźnie ekonomiczno-społecznej, psychologicznej oraz z punktu widzenia literatury i sztuki. Obfitość materiału wewnętrznie sprzecznego. Na podstawie literatury pięknej sformułowano trzysta sześćdziesiąt dwa tysiące pięćset dwie definicje, w tym ponad sto pięćdziesiąt tysięcy par zdań wzajemnie sprzecznych. W płaszczyźnie socjoekonomicznej odkryto osiemdziesiąt dwie klasy teorii dobrobytu, które to pojęcie można na podstawie pewnych źródeł uznać za dobry parametr mierzący szczęście. Matematyczny model zagadnienia, przyjmujący za podstawę, iż szczęście jest pierwszą pochodną stanu posiadania, zdefiniowanego jako sigma od zera do nieskończoności z iloczynów potrzeb przez współczynniki ich zaspokojenia i przez współczynnik obiektywnej rzeczywistości tych potrzeb…”. W tym miejscu inżynier Albert zmusił system do milczenia.
Na kartach pracy „Filozofia science-fiction” Zdzisław Lekiewicz z dydaktycznym zacięciem podsumowuje opowiadanie „Dyżur”: „w lekkiej, ironicznej formie postawił tu Zajdel pytanie, które jest jednym z podstawowych pytań, jakie ludzkość stawia sobie od zarania swoich dziejów. I wykazał, że odpowiedzi na to pytanie każdy z ludzi powinien poszukiwać na własną rękę i starać się sam swoim życiem na nie odpowiedzieć”[8]. Oczywiście, taka elementarna egzystencjalna odpowiedź ma sens. Głębsza intuicja pozwala jednak zapytać o eudajmonię, czyli zasadę szczęścia ludzkiego w świecie poddanym naukowej, technologicznej i cyfryzacyjnej presji. Współczesne wielomilionowe społeczeństwa są – i to wcale nie w przenośni – społeczeństwami projektowanymi. Projektuje się i poddaje mnóstwu restrykcji nie tylko sieci wodociągowe, kanalizacyjne, energetyczne, ale także sieci komunikacyjne; określonym normom podlega żywność; polityka zdrowotna, społeczna, gospodarcza determinują świat jednostki w stopniu znacznie przekraczającym to, czego doświadczali ludzie przed wiekami. Także coraz bardziej wirtualne kanały międzyludzkich relacji poddane są regulaminom portali społecznościowych. Syntax „miał rację”: szczęście ludzkie musi być skwantyfikowane i poddane parametryzacji, inaczej świat złożonych struktur rozpadnie się pod własnym ciężarem. To z kolei rodzi wiele pytań o znaczenie jednostki ludzkiej i o to, czy jej osobiste szczęście może godzić w ład społeczny. Rozziew między osobistym poczuciem i rozumieniem szczęścia a społecznymi normami w najbardziej wyrazisty sposób pokazuje współcześnie bodaj najgłośniejsza dystopijna powieść, czyli „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins, wraz z opartymi na niej filmami fabularnymi.
Popkultura naszych czasów w coraz większym stopniu opiera się na grach komputerowych. Polskie gry i firmy, które je tworzą, cieszą się na świecie sporą popularnością. Fani na całym świecie czekają choćby na „Cyberpunk 2077”, który powstaje w studio CD Projekt RED. Istotnym elementem są również seriale tworzone lub udostępniane przez takich gigantów streamingu jak Netflix. Sporą popularnością cieszy się choćby mocno dystopijna seria filmowa „Czarne lustro”. Niestety, polskie seriale mają się znacznie gorzej niż gry komputerowe – w tej materii nie mamy współcześnie wiele do zaoferowania, także w na gruncie fantastyki i dystopii. A przecież na podstawie powieści Zajdla dałoby się stworzyć ogromne popkulturowe uniwersum – do wykorzystania zarówno w grach, jak i w produkcji filmowej. I to zarówno na poziomie idei, jak i na poziomie fabuły. Wszak kultowe rzeczy są i po to, żeby wzbogacać popkulturowy mainstream. Jeśli twórczość Zajdla nie dostanie takiej szansy, na dobre utkwi w lamusie. A to źle wpływa na rzeczy kultowe.
[1] Andrzej Niewiadowski, Antoni Smuszkiewicz, „Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1990, ss. 227-228.
[2] Tamże, s. 228.
[3] Maciej Parowski, „Dlaczego Zajdel jest królem” [w:] „Nowa Fantastyka” (08 (371) 2013), s. 9.
[4] Na początku lat 90. Telewizja Polska pokazywała „Star Trek: Następne pokolenie”, odcinek premierowy wyemitowano 7 września 1990 roku w TVP1.
[5] Janusz A. Zajdel, „Dokąd jedzie ten tramwaj?”, Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s. 10.
[6] Andrzej Niewiadomski, „Przedmowa” [w:] Janusz A. Zajdel, „Dokąd jedzie ten tramwaj?”, Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s. 5.
[7] Janusz A. Zajdel, „Dokąd jedzie ten tramwaj?”, Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s. 80.
[8] Zdzisław Lekiewicz, „Filozofia science-fiction”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1985, ss.135-136
O autorze: Krzysztof Wołodźko – dziennikarz, redaktor, publicysta, zajmuje się tematyką społeczno-gospodarczą, historią idei i relacjami między metapolityką a kulturą. Ekspert Narodowego Centrum Kultury w Zespole ds. Kultury Lokalnej. Chętnie chadza na koncerty thrashmetalowe i blackmetalowe. Szczególnie ceni sobie współczesny polski black metal i post metal. Wciąż kupuje płyty na CD, ale jeszcze nie zdecydował się na winyle. Kolekcjonuje komiksy z lat 80., choć z przygodami Thorgala jest na bieżąco. Wierny czytelnik „Gazety Magnetofonowej” i „Noise Magazine”. Felietonista Polskiego Radia 24, „Gazety Polskiej Codziennie” i „Gazety Polskiej”.. Pisał lub pisze m.in. do „Nowej Konfederacji”, „Teologii Politycznej”, „Ha!artu”, „Pressji”, „Znaku”, „Rzeczpospolitej”, „Frondy Lux”, „Christianitas”, „Obywatela”. Absolwent filozofii w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Chcesz powiedzieć co jest dla Ciebie kultowe? Wypełnij naszą ankietę tutaj.
Projekt „Rzeczy kultowe” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Edukacja kulturalna” na lata 2018-20 oraz współfinansowano przez Samorząd Województwa Mazowieckiego.