Szum potoku, hałas stęporów, ciepło pary…
Tęsknota Leopolda Szwajnosa za folowaniem
Dzianisz, wieś podhalańska, w której do końca lat 80. XX wieku przy dzianiskim potoku, funkcjonował wodny folusz Leopolda Szwajnosa. Był tu też młyn i gonciarnia i przydomowa elektrownia wodna z której szło oświetlenie do kościoła do Dzianisza, jakieś 100 numerów. Na przełomie lat 80./90. XX w. zostały rozebrane.
Dzisiaj na okazałym terenie z warsztatów stoi tylko budynek folusza i stanowi on rodzaj składziku, ale wyposażenie folusza zostało zachowane: piec, stępory, nie ma 2 metrowej średnicy koła, które napędzało poruszane wodą stępory folusza. Od folusza do strumyku prowadziła taka rynienka zwana przykopą, ale jej także nie ma… Jeszcze w roku 2018 i cały budynek folusza, był zapełniony, w roku 2020 został uprzątnięty. Na posesji mieści się także stolarnia.
Folusznictwo nie występuje w chwili obecnej na Podhalu.
Wujek Leopolda Szwajnosa zbudował folusz w roku 1957 na końcu Dzianisza, gdzie miał swoje gospodarstwo. I tak później przejął on ten folusz po wujku i tak zajmował się folowaniem do końca lat 80. XX w. Młyn, gonciarnia i elektrownia wodna były przed foluszem, który postanowili postawić, ponieważ było zapotrzebowanie na sukno, (głównie na portki bukowe wyszywane). Najlepsze jak wspomina Leopold Szwajnos były lata 60. i 70., później jeszcze trochę w 80tych, a potem zaczęli już szyć z sukna fabrycznego.
Leopold Szwajnos opowiada o swoim życiu „W kapcach baby chodziły, my też w pańskich spodniach nie chodzili bo utrzymywali my góralszczyznę”. Wujek z ciotką nie mieli dzieci i mnie wzięli – no ciotka mnie wzięła jako siostrzeńca. No ja tu siedzę od małego, od 3 roku, pomagałem co trzeba było – drobne małe roboty. Jak starszy byłem to większe roboty robiłem. Ale potem wujek zachorował i w 80’ zmarł to ja przejąłem całą tą gospodarkę. Przez 10 roków zajmowałem się tym, no ale potem było coraz mniej sukna, ludzie ubrania sklepowe kupowali… Sukno weszło maszynowe – eleganckie, gładkie, lekkie i coraz mniej było potrzeba takiego sukna… nie było potem co robić. Interes folowania się skończył.”
Leopold Szwajnos pracował przy folowaniu sukna z żoną Józefą. Jak mówi: „nauczyła się, chętna była, ponieważ samemu byłoby ciężko wyciągać i przewracać nasiąknięte wodą sukno.” Do folowania był potrzebny piec, woda, kocioł.
Folowanie zaczynało się różnie, jak wypadło: i rano i wieczorem. Cały proces trwał kilkanaście godzin. Czasami jak klienci przywieźli dużo materiału to trzeba było folować cały tydzień. Najpierw trzeba było rozpalić piec i nagrzać wodę do 50 stopni, widać było jak paruje. Dopiero później układało się sukno tzn. kartowało się i szło do stępy. I zawsze kładło się jasne z jasnym i ciemne z ciemnym. Tak w tych 50 stopniach trzeba było sukno trochę pohartować. Do wody dodawało się też kości baranie, żeby sukno było natłuszczone. Później dolewało się jeszcze wody. I trzeba było też uważać, żeby samemu nie dostać stęporem w głowę, przy poprawianiu tych młotów – „trzeba było mieć dryg”.
Potem trzeba było będąc koło domu – jak mówi Leopold Szwajnos – słuchać jak młoty biją i jak było głośno to trzeba było przylecieć i sukno popchnąć, żeby młot nie skręcił i nie strzelił w deskę, a jak już za dużo było poprawiania to sukno trzeba było wyciągnąć – znaczy, że było gotowe. W trakcie sukno się wyciągało i poprawiało 3 albo 4 razy. Ta faza trwała około 3 godzin. Potem trzeba było umiejętnie przytrzymać ten młot, żeby go zatrzymać – ta czynność mogła być trochę niebezpieczna, ale Leopold Szwajnos zawsze sobie dobrze radził z opanowaniem stęporów.
Później trzeba było takie sukno położyć na takim specjalnym podeście, żeby tam sukno ściekało 15 czy 20 godzin, żeby ściekło jak najwięcej wody, a potem suszyło się je na płotach.
Było przy tym wszystkim trochę hałasu, ale to mu nie przeszkadzało, bo bardzo tę pracę lubił. Wszystko znał na pamięć. Mówi „Tęskno mi fest!” Teraz pozostały tylko te wszystkie sprzęty, żeby na nie chociaż popatrzeć, ale jakby tylko mógł, Leopold Szwajnos zabrałby się do folowania w każdej chwili. Takie sukno z folusza jest dużo lepsze niż fabryczne, ale nigdzie już takiego się nie dostanie, a jemu zostało ostatnie, którego już nie zdążył ufolować. Każdy swoje sukno znakował, żeby nie było pomyłki – numerem domu, nazwą wsi, imieniem, nazwiskiem lub przydomkiem. Niektórzy klienci czekali na odbiór sukna około miesiąca, ale czasami jak ktoś się „wstrzelił” w proces w odpowiednim momencie, miał już gotowe na następny dzień.
Na pytanie „ile Pan ufolował w życiu sukna”, Leopold Szwajnos mówi:
„O rany boskie! Tego nie wie nikt”.
Tekst na podstawie wywiadu z Leopoldem i Józefą Szwajnosem.
Rozmawiali: Małgorzata Jaszczołt i Grzegorz Szczepaniak.
Autorka tekstu i koordynatorka projektu „7 spotkań, 7 historii”: Małgorzata Jaszczołt.
Projekt ,,7 spotkań, 7 historii”
Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu „Patriotyzm Jutra” oraz środków Samorządu Województwa Mazowieckiego.
Więcej o projekcie tutaj.