Kontekst
Ciche, to podhalańska wieś, w której przez ponad 20 lat fajki wykonywał Jan Szwajnos (uwieczniony na filmie „Wyrób fajek na Podhalu”, real. K. Chojnacki, P. Szacki, 1982, PME). Fajki cieszyły się popularnością jeszcze do lat 80. XX w., ale wtedy głównie jako towar krajowy i eksportowy sprzedawany w sklepach Cepelii. Jan Szwajnos zachował do dzisiaj cały warsztat fajkarski, a jego fajki są synonimem kunsztu tego rzemiosła.
Spotkanie i historia
Jan Szwajnos, przydomek Zając z podhalańskiej wsi Ciche, chociaż dzisiaj już fajek nie robi, jest jednym z ostatnich fajkarzy na Podhalu, którzy pamiętają technikę ich wyrobu. Nauczył się jej od swojego teścia Józefa Żołnierczyka z Ratułowa, który był uznanym twórcą fajek i robił fajki przez 40 lat. Stanisława Szwajnos, z domu Żołnierczyk, pomagała ojcu jako dziecko i wspomina: „ciągle my tylko te fajki robili, tak mojemu tacie szła ta robota i był na to zbyt.”
Później jak wyszła za mąż za Jana, to jej ojciec zauważył, że ma on smykałkę do różnych robót i tak go do tego przyuczył.
Jan Szwajnos mówi: ,,Fajki nauczyłem się robić właśnie od mojego teścia, on był najlepszym fajkarzem na Podhalu. Miałem dwoje dzieci, dlatego zachęcił mnie, żebym robił te fajki. Powiedział <jak mnie będzie no to kto będzie robił>. Miałem wtedy chyba dwadzieścia pięć lat”. Technika wyrobu fajki wymaga połączenia kilku umiejętności: obróbki gliny, metalu i drewna oraz dużej precyzji. Szwajnos nazywa ją dłubacką robotą.
Większość czasu spędzało się przy robocie w domu, ale po glinę na główki trzeba było jeździć daleko aż pod Ratowieński Wierch, bo tam była najlepsza, a żeby zrobić cybuch, (czyli drewnianą rureczkę połączoną z główką fajki) trzeba było iść do lasu i poszukać dobrych gałązek świerkowych lub jodłowych, które są najlepsze, bo giętkie. Na początku trzeba taką gałązkę przepalić gorącą szprychą – może być taka od roweru. Pan Jan mówi, że musi być „dziura żeby było czym palić”. Ale to jeszcze nie koniec, bo cybuch trzeba wygiąć w taką falę, musi być do tego odpowiednio mokry, a potem trzeba wysuszyć, ale uważając, żeby nie popękał.
Glinę z kolei trzeba ją było ubić, żeby była dobrze wyrobiona i plastyczna, a później odciskało się ją w takich modelach gliniorkach, które Szwajnos dostał od teścia. Wychodziły z nich główki fajek, które trzeba przekuć tzw. przekolacem, żeby był otwór, a potem należało je poobierać, żeby były równe, wysuszyć i wypalić w piecu.
Pan Jan wspomina, że kiedyś włożył główki fajek do pieca, żeby je wypalić i był za duży ogień, główki zaczęły strzelać, aż było słychać w całej okolicy. Pan Jan nie wiedział co się dzieje, a to główki powystrzeliwały i wszystko trzeba było robić od nowa. Główka jest dobra i mocna wtedy kiedy spada na ziemię i się nie pobije.
Kolejną czynnością było oblekanie główki blachą. Pan Jan używał kilku gatunków blachy: miedzianą, mosieżną, srebrną i kilku grubości (trzy, albo i cztery), w zależności do jakiej części, np. cieńszej do oblekania główki, grubszej do przykrywki, jeśli taką fajka miała. Lecz wcześniej trzeba było tę blachę cyfrować, czyli wytłoczyć wzorki. Taką stosowało się na fajkę zbójnicką, które miały jeszcze obrączki, przykrywki z kogucikiem i były bardziej ozdobne, niż zwykłe tzw. luptowskie. Te obrączki trzeba było poprzyprawiać i to robiła Pani Stanisława. Przyszywała do blachy, robiła łańcuszki, które wisiały na dole. Pani Stanisława mówi: „Dokładnie to naszywałam te blaszki drucikami, później przyprawiłam te obrączki do tych ozdobnych zbójnickich fajek no i pomagałam ozdabiać cybuchy, żeby były ładne, nie takie gładkie, a ładne”.
Na koniec wszystko trzeba było złożyć „żeby to miało ręce i nogi” – jak mówi Pan Jan, a pani Stanisława dodaje ,,no i później to pomagałam wszystko czyścić żeby to wszystko się świeciło.”
Pan Jan nie potrafi policzyć ile mógł zrobić przez 15 lat tych fajek, bo robił od około 1970 do 1985 roku. Tyle robił, ale fajek nigdy nie palił, bo wolał papierosy, a teraz to i papierosów nie pali, bo zdrowie nie pozwala. Czasem robił 150 na miesiąc, a czasami i 300 tych prostych luptowskich, na te zbójnickie bardziej ozdobne trzeba było poświęcić więcej czasu, ale były droższe.
Wszystko co zrobił Pan Jan (poza fajkami robił jeszcze spinki góralskie parzenice) oddawał do Spółdzielni Cepelia w Zakopanem. Dużo szło na export do Rosji. „No to szło wszystko jak woda. Jo godał tak, że kiedy jeszcze to było za komuny to chyba do jeziora Bajkał wrzucają bo to tak szło wszystko do Rosji tyle tego.”
Pan Jan pamięta, jak prawie 40 lat temu, latem w roku 1982 przyjechali tutaj do Cichego filmowcy z muzeum. Mieli nagrywać u teścia, ale zmarł wtedy i tak trafili do niego. Bohater spotkania wspomina, że „filmowali tutaj na podwórku kilka dni, pozapalali na podwórku tyle świateł, bo wtedy tak było trzeba, aż sąsiedzi zaglądali, dzieci patrzyły. I nawet tutaj u nas spali. Ja pokazywałem wszystko jak to po kolei się robi z tymi fajkami. Byliśmy też w lesie, po gałązki do cybucha, ale tego już na filmie nie ma. Kręciło „dwóch panów”: Szacki i Chojnacki i był jeszcze trzeci, chyba kierowca i jeszcze taka pani – ona jeździła po wsiach i czegoś szukała, ale nie pamiętam jak się nazywała[1]. Później za jakiś czas pojechałem do Warszawy, bo miałem tam wystawę jak był zjazd ZSL i przy okazji byłem w Muzeum Etnograficznym, żeby poukładać kolejność prac przy wyrobie fajek do tego filmu ze mną ‘Wyrób fajek na Podhalu’”.
Teraz fajki to już przeszłość – nikt ich nie robi i nikt, by chyba nie chciał robić bo tyle przy tym pracy i musiałyby dużo kosztować. Zostały mu wszystkie narzędzia, cały warsztat: stolik, kowadełko, modele, norzyce, nożyki, blachy… byłoby z czego robić. Pan Jan mówi „Lubiłem to, jak były pieniądze z tego to wszystko się lubiało, bo o to chodziło żeby utrzymać rodzinę. Dłubanie było niesamowite no ale… teraz to już nie cieszy człowieka… zostały dwie fajki, jedna po tacie, druga moja, którą zrobiłem i jedna spinka i to wszystko co zostało z tamtej pracy”. Pani Stanisława dodaje, że jak ogląda ten film sprzed 40 lat, to: „takie wspomnienia najbardziej sobie przypominam jakie były czasy dawniej no nie jak to się żyło właśnie.”
Tekst na podstawie wywiadu z Janem i Stanisławą Szwajnos.
Rozmawiali: Małgorzata Jaszczołt i Grzegorz Szczepaniak.
Autorka tekstu i koordynatorka projektu „7 spotkań, 7 historii”: Małgorzata Jaszczołt
Projekt ,,7 spotkań, 7 historii”. Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu „Patriotyzm Jutra” oraz środków Samorządu Województwa Mazowieckiego.
Więcej o projekcie: https://ethnomuseum.pl/projekty/7-spotkan-7-historii/
[1] Być może Halina Olędzka, która towarzyszyła Piotrowi Szackiemu